Najlepsze z Najgorszych: Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa
Familijny | Science fiction | Od lat 15 | 81 min
Świąteczna inwazja kiczu z oryginalnymi reklamami vintage.
W świecie kinowej tandety istnieją filmy złe, bardzo złe i kosmicznie złe. A potem jest „Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa”, czyli jedyny film świąteczny, w którym Mikołaj nie tylko rozdaje prezenty - on podbija obce cywilizacje, i to z uśmiechem przyklejonym jak broda z waty.
„Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa” to dziecko lat 60., kiedy Ameryka żyła obsesją UFO, kosmicznych wyścigów i wizją kontaktu z obcymi cywilizacjami. W tym klimacie powstaje film, który wygląda jak szkolna akademia science fiction: z entuzjazmem, ale bez budżetu i wstydu.
Fabuła: Marsjanie potrzebują Mikołaja
Na Marsie dzieci są wiecznie przygnębione. Oglądają ziemską telewizję i zazdroszczą Ziemianom Świętego Mikołaja. Marsjański przywódca uznaje więc, że jedynym rozwiązaniem jest… porwać Mikołaja i zatrudnić go do poprawy morale. Plan jest tak prosty, jak dekoracje tego filmu - czyli bardzo. Mikołaj trafia na Marsa, gdzie ma nauczyć dzieci śmiechu i zapoczątkować świąteczną rewolucję. Na drodze staje mu złośliwy Marsjanin Voldar, robot Torg wyglądający jak pudło po lodówce i seria scen, w których patos miesza się z farsą. Film udaje poważną opowieść o potrzebie radości, ale z takim natężeniem wzniosłości, że można dostać zadyszki.
Wersja AGFA - czyli film z amerykańskimi reklamami vintage
Wydanie AGFA dodaje cały kontekst telewizji lat 60.: reklamy płatków śniadaniowych, zabawek, domowych gadżetów, wszystko z charakterystycznym jingle’owym optymizmem regularnie przerywającym i tak już rozchwianą fabułę.
Dlaczego to działa (wbrew logice)
Bo jest tu wszystko, co kochają wyznawcy złego kina:
● patos większy niż misja Apollo,
● kosmici w zielonych rajtuzach,
● 100% anty-finezji scenograficznej,
● robot wyglądający jak projekt „Zrób to sam”
● oraz fabuła, która udaje moralitet o szczęściu, a jest tak naprawdę najdziwniejszym UFO-symbolem świąt w historii kina.
Idealne dla: miłośników świątecznego kiczu, filmowych kuriozów, kosmitów w zielonych rajtuzach i każdego, kto uważa, że reklama płatków śniadaniowych z 1964 roku może mieć więcej dramaturgii niż cały film.
czytaj więcej
W świecie kinowej tandety istnieją filmy złe, bardzo złe i kosmicznie złe. A potem jest „Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa”, czyli jedyny film świąteczny, w którym Mikołaj nie tylko rozdaje prezenty - on podbija obce cywilizacje, i to z uśmiechem przyklejonym jak broda z waty.
„Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa” to dziecko lat 60., kiedy Ameryka żyła obsesją UFO, kosmicznych wyścigów i wizją kontaktu z obcymi cywilizacjami. W tym klimacie powstaje film, który wygląda jak szkolna akademia science fiction: z entuzjazmem, ale bez budżetu i wstydu.
Fabuła: Marsjanie potrzebują Mikołaja
Na Marsie dzieci są wiecznie przygnębione. Oglądają ziemską telewizję i zazdroszczą Ziemianom Świętego Mikołaja. Marsjański przywódca uznaje więc, że jedynym rozwiązaniem jest… porwać Mikołaja i zatrudnić go do poprawy morale. Plan jest tak prosty, jak dekoracje tego filmu - czyli bardzo. Mikołaj trafia na Marsa, gdzie ma nauczyć dzieci śmiechu i zapoczątkować świąteczną rewolucję. Na drodze staje mu złośliwy Marsjanin Voldar, robot Torg wyglądający jak pudło po lodówce i seria scen, w których patos miesza się z farsą. Film udaje poważną opowieść o potrzebie radości, ale z takim natężeniem wzniosłości, że można dostać zadyszki.
Wersja AGFA - czyli film z amerykańskimi reklamami vintage
Wydanie AGFA dodaje cały kontekst telewizji lat 60.: reklamy płatków śniadaniowych, zabawek, domowych gadżetów, wszystko z charakterystycznym jingle’owym optymizmem regularnie przerywającym i tak już rozchwianą fabułę.
Dlaczego to działa (wbrew logice)
Bo jest tu wszystko, co kochają wyznawcy złego kina:
● patos większy niż misja Apollo,
● kosmici w zielonych rajtuzach,
● 100% anty-finezji scenograficznej,
● robot wyglądający jak projekt „Zrób to sam”
● oraz fabuła, która udaje moralitet o szczęściu, a jest tak naprawdę najdziwniejszym UFO-symbolem świąt w historii kina.
Idealne dla: miłośników świątecznego kiczu, filmowych kuriozów, kosmitów w zielonych rajtuzach i każdego, kto uważa, że reklama płatków śniadaniowych z 1964 roku może mieć więcej dramaturgii niż cały film.
Najlepsze z Najgorszych: Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa
Familijny | Science fiction | Od lat 15 | 81 min
Świąteczna inwazja kiczu z oryginalnymi reklamami vintage.
W świecie kinowej tandety istnieją filmy złe, bardzo złe i kosmicznie złe. A potem jest „Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa”, czyli jedyny film świąteczny, w którym Mikołaj nie tylko rozdaje prezenty - on podbija obce cywilizacje, i to z uśmiechem przyklejonym jak broda z waty.
„Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa” to dziecko lat 60., kiedy Ameryka żyła obsesją UFO, kosmicznych wyścigów i wizją kontaktu z obcymi cywilizacjami. W tym klimacie powstaje film, który wygląda jak szkolna akademia science fiction: z entuzjazmem, ale bez budżetu i wstydu.
Fabuła: Marsjanie potrzebują Mikołaja
Na Marsie dzieci są wiecznie przygnębione. Oglądają ziemską telewizję i zazdroszczą Ziemianom Świętego Mikołaja. Marsjański przywódca uznaje więc, że jedynym rozwiązaniem jest… porwać Mikołaja i zatrudnić go do poprawy morale. Plan jest tak prosty, jak dekoracje tego filmu - czyli bardzo. Mikołaj trafia na Marsa, gdzie ma nauczyć dzieci śmiechu i zapoczątkować świąteczną rewolucję. Na drodze staje mu złośliwy Marsjanin Voldar, robot Torg wyglądający jak pudło po lodówce i seria scen, w których patos miesza się z farsą. Film udaje poważną opowieść o potrzebie radości, ale z takim natężeniem wzniosłości, że można dostać zadyszki.
Wersja AGFA - czyli film z amerykańskimi reklamami vintage
Wydanie AGFA dodaje cały kontekst telewizji lat 60.: reklamy płatków śniadaniowych, zabawek, domowych gadżetów, wszystko z charakterystycznym jingle’owym optymizmem regularnie przerywającym i tak już rozchwianą fabułę.
Dlaczego to działa (wbrew logice)
Bo jest tu wszystko, co kochają wyznawcy złego kina:
● patos większy niż misja Apollo,
● kosmici w zielonych rajtuzach,
● 100% anty-finezji scenograficznej,
● robot wyglądający jak projekt „Zrób to sam”
● oraz fabuła, która udaje moralitet o szczęściu, a jest tak naprawdę najdziwniejszym UFO-symbolem świąt w historii kina.
Idealne dla: miłośników świątecznego kiczu, filmowych kuriozów, kosmitów w zielonych rajtuzach i każdego, kto uważa, że reklama płatków śniadaniowych z 1964 roku może mieć więcej dramaturgii niż cały film.
czytaj więcej
W świecie kinowej tandety istnieją filmy złe, bardzo złe i kosmicznie złe. A potem jest „Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa”, czyli jedyny film świąteczny, w którym Mikołaj nie tylko rozdaje prezenty - on podbija obce cywilizacje, i to z uśmiechem przyklejonym jak broda z waty.
„Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa” to dziecko lat 60., kiedy Ameryka żyła obsesją UFO, kosmicznych wyścigów i wizją kontaktu z obcymi cywilizacjami. W tym klimacie powstaje film, który wygląda jak szkolna akademia science fiction: z entuzjazmem, ale bez budżetu i wstydu.
Fabuła: Marsjanie potrzebują Mikołaja
Na Marsie dzieci są wiecznie przygnębione. Oglądają ziemską telewizję i zazdroszczą Ziemianom Świętego Mikołaja. Marsjański przywódca uznaje więc, że jedynym rozwiązaniem jest… porwać Mikołaja i zatrudnić go do poprawy morale. Plan jest tak prosty, jak dekoracje tego filmu - czyli bardzo. Mikołaj trafia na Marsa, gdzie ma nauczyć dzieci śmiechu i zapoczątkować świąteczną rewolucję. Na drodze staje mu złośliwy Marsjanin Voldar, robot Torg wyglądający jak pudło po lodówce i seria scen, w których patos miesza się z farsą. Film udaje poważną opowieść o potrzebie radości, ale z takim natężeniem wzniosłości, że można dostać zadyszki.
Wersja AGFA - czyli film z amerykańskimi reklamami vintage
Wydanie AGFA dodaje cały kontekst telewizji lat 60.: reklamy płatków śniadaniowych, zabawek, domowych gadżetów, wszystko z charakterystycznym jingle’owym optymizmem regularnie przerywającym i tak już rozchwianą fabułę.
Dlaczego to działa (wbrew logice)
Bo jest tu wszystko, co kochają wyznawcy złego kina:
● patos większy niż misja Apollo,
● kosmici w zielonych rajtuzach,
● 100% anty-finezji scenograficznej,
● robot wyglądający jak projekt „Zrób to sam”
● oraz fabuła, która udaje moralitet o szczęściu, a jest tak naprawdę najdziwniejszym UFO-symbolem świąt w historii kina.
Idealne dla: miłośników świątecznego kiczu, filmowych kuriozów, kosmitów w zielonych rajtuzach i każdego, kto uważa, że reklama płatków śniadaniowych z 1964 roku może mieć więcej dramaturgii niż cały film.
Dojazd
Kino Janosik
ul. Sobieskiego 1, 34-300 Żywiec
